Komentarze: 0
Blog prowadzony jest aktualnie na Facebook - profil Cudpo8latach.
Zapraszam do śledzenia :)
Jestem od ponad roku mamą CUDownego Wojtusia - czekaliśmy na synka 8 lat. Czuję potrzebę pisania, podzielenia się tym co się stało w moim życiu. W takiej formie zostanie po tej historii ślad.
Blog prowadzony jest aktualnie na Facebook - profil Cudpo8latach.
Zapraszam do śledzenia :)
Historia, którą często wspominamy - dziś z uśmiechem - choć wtedy nie było nam wesoło..
Nie można jeździć tylko w Tatry ( choć właściwie czemu nie? ) więc jest decyzja - na przedłużony weekend związany z Bożym Ciałem - jedziemy na rowery w okolice Krakowa. Wszelkie foldery pokazują jak tam jest pięknie i ile możliwości na przejażdzki rowerowe. Żeby było ciekawej - jedziemy pod namiot ( bo taniej i nie możemy znaleźć noclegu).
No to akcja!
1. kupujemy stojak na rowery do auta - yyyy to nie jest takie proste- auto do mechanika, bo nie mamy haka - potem przegląd i załatwienie tablicy rejetracyjnej - wszystko w trzy dni - o kosztach nie wspomnę ..
2. jak po namiot to zakupy - bo mamy tylko namiot.
3. pakujemy się jak na miesiąc - no i wkońcu jedziemy.
Ja nie czuję się najlepiej już na początku - jakby alergia albo zapalenie zatok.. miesiączka spóźniała mi się już dobry tydzień - no ale to przecież nie pierwszy raz - nie ma co robić zamieszania. Zajeżdzamy na pole namiotowe - a tam pole bez drzew - a upał straszny.
No nic. Rozbijamy namiot i planujemy wycieczkę rowerową na następny dzień od rana.
OD RANA - nie mam siły ani humoru. Gorąco już od 7mej .. Nie pomaga śniadanie polowe - co sprawiało do tej pory dużą frajdę.... Trzeba się jednak zmobilizować. Dojeżdzamy autem do małej miejscowości z pięknym rynkiem ( nie pamiętam teraz nazwy ) , a stamtąd jakieś 20 km do miejscowości Ogrodzieniec, gdzie można zwiedzić wizytówkę Jury. Wcześniej jeździliśmy dużo rowerami. Uwielbiałam to. Ale tam stało się coś niezwykłego, dziwnego - nie podobało mi się ani troche!!!!
Zmęczona.. wyczerpana właściwie - każdy metr przejechany to dla mnie dramat. J. mnie nie poznaje - ale nie wkurza się na mnie tylko dziwnie mi się przygląda i próbuje motywować do dalszej drogi.
No jakimś cudem zajeżdzamy pod zamek ( do teraz nie chce patrzeć na fotografie stamtąd - wyglądam jak własny cień ) - no niby jest jak na folderach - ale mnie to nie bawi i nie cieszy.
Droga powrotna do auta to już kompletna klapa - niech mnie ktoś stąd zabierze ....
Nie pamiętam właściwie jak dojechałam do auta.
Po powrocie na pole namiotowe właściwie od razu podejmujemy decyzję o powrocie do domu. Podsumowując - tydzień przygotowań, prawie 400 km drogi w jedną stronę i właściwie 1 dzień pobytu. Nigdy wcześniej nie przydarzyło nam się takie zdołowanie czy niezadowolenie na wyjeździe..
Już w domu - śpię non stop praktycznie przez całą sobotę i niedzielę. Pamiętam duże wyczerpanie i brak apetytu.
Dziś myślę sobie, że CUDowny Wojtuś będzie silnym człowiekiem skoro tam wtedy przetrwał z nami taką wyprawę.
Ps. Jura Krakowsko - Częstochowska - oczywiście jest co zwiedzać - ale jeśli rowerami to trzeba być profesjonalnie przygotowanym - realnie wg. mnie to nie są trasy łatwe i przyjemne dla rodzin aby rekreacyjnie pojeździć.
Jesteśmy spowrotem - ciężki czas za nami - choroba Wojtusia - szpital.
Wogóle teraz taki czas strachu ... koronawirus...
Cięzko by było teraz podjąć czy kontynuować leczenie. A ciąża i poród w tym czasie - trudno mi to sobie wybrazić.
Jak myśleć pozytywnie?
Jak zbierać siły aby być przygotowanym bo za chwilę wszystko wróci do normy?
Jak już przyjemnie na powietrzu :) kiedy jestem na balkonie ( i powieszam pranie :)))) ciężko uwierzyć, że świat stanął na głowie..
Do dziś nie wiemy z jakiej przyczyny nie mogłam być w ciąży przez tyle czasu.
Jest jednak kilka kwestii, które z mojej perspektwy warto tutaj zaznaczyć:
1. tarczyca - tutaj sytuacja wyglądała przez chwilkę groźnie.. nie wiadomo skąd na tarczycy pojawił się guzek. Mały. Jakoś tak wyszło, że Lekarz już w trakcie leczenia wykrył to podczas USG - sytuacja była dynamiczna ponieważ guz szybko rósł - trafiłam do lekarza endykronologa - oczywiście prywatnie - szybka diagnoza - trzeba usunąć cały organ - i tak się stało jakieś pół roku później - rok później okazuje się że jestem w ciąży.
2. praca - był taki moment że mówiłam że mam uczulenie na pracę - w wielkim uproszczeniu - ostatecznie zwolniłam się z pracy - kiedy jeszcze nie wiem o tym że jestem w ciąży - dochodzi do porozumienia z moim pracodawcą - zostaję jednak w pracy z uwagi na tematy które należy dopiąć i poprostu wykonać. Mdłości i złe samopoczucie nie dają mi pracować - kawa którą uwielbiałam pić - jest torturą - umawiam się na wizytę do mojego lekarza. Jestem przekonana, że coś jest nie tak z moimi wynikami jeśli chodzi o tarczycę. Endokrynolog uprzedzał, że rok czasu po operacji będzie trwało ustawienie leków i doprowadzenie do prawidłowych wyników. .... Jadę w południe - usg - serduszko bije.... od razu lekarz kieruje mnie na zwolnienie lekarskie ..
3. sport - w listopadzie zaczynam raz w tygodniu intensywny trening.. po nowym roku tak mi się to podoba że chodzę już dwa razy w tygodniu - na początku maja moja forma fizyczna chyba nigdy nie była lepsza :) - w tym czasie zachodzę w ciążę.
4. studia - od dawna interesuję się tematami psychologii, komunikacji itp. Decyduję się na studia podyplomowe - intensywne i bardzo wciągające zagadanienia - nie jadę na ostatni zjazd ponieważ jestem już w ciąży :)
w wielkim skrócie podaję wyżej to co uległo zmianie w moim życiu w czasie przed ciążą. Być może uda się jeszcze rozwinąć te wątki.
Myślę o tym ile kobiet było w podobnej sytuacji..
myślę o tym ile kobiet miało wtedy wsparcie męża..
myślę o tym ile z tych kobiet ma dziś CUDowne dzieciątko ...własne czy też adoptowane..
Zastanawiam się czy upublicznić tą historię - moją bardzo osobistą...
nie lubiłam dzieci - tak kontrowersyjnie wiem - ale to prawda. choć zawsze zakładałam że będę mieć własne choćby jedno. i przyszedł ten czas. kiedy już zdecydowaliśmy się - wiecie tak świadomie - to nic z tego. Los zadrwił..
po jakimś czasie czekania - z miesiąca na miesiąc - bez przerwy - bez możliwości "a może w tym miesiącu nie będziemy o tym myśleć " zdecydowaliśmy się na wizytę u lekarza ginekologa. Popytałam znajome - pojechałam - do jednego - kilka wizyt i po którejś Pan mówi - nie mogę Pani juz pomóc - uczciwie ale jak to - to co ja mam teraz zrobić?
Potem drugi lekarz - chyba tylko 2 wizyty - Pan konkretny - ale dla mnie bez empatii.. - nie było to dla mnie komfortowe - zrezygnowałam.
Potem długo długo nic...
I jakoś trafiam do Lekarza, który mówi ludzkim głosem :) który wyraźnie chce pomóc - no tak - wiadomo wizyty prywatne - to jego zarobek - jednak czuję że Lekarz chce mi pomóc. Angażuje się i proponuje konkretne działanie.
I zaczęło się..
trwało długo... w tym czasie 3 zabiegi inseminacji - nadal nic. Masa badań... leków... koszty wysokie - ale kto by tam liczył.
no i Lekarz niestety mówi - nie pomogę Wam już - trzeba działać w zakresie zabiegu in vitro. Śpieszcie się - wiek ma znaczenie...
wychodzimy i jedziemy do domu, zrezygnowani..
Decydujemy za jakiś czas, że nie chcemy in vitro. Decydujemy się świadomie na to, że będziemy sobie żyli długo i szczęśliwie - ale we dwójkę.
Do tematu już nie wracamy. Tak to dziwne - ale szufladki w głowie się pozamykały. I o dziwo się nie otwierają.
Aż do 5 czerwca 2018 roku :)