Komentarze: 0
Historia, którą często wspominamy - dziś z uśmiechem - choć wtedy nie było nam wesoło..
Nie można jeździć tylko w Tatry ( choć właściwie czemu nie? ) więc jest decyzja - na przedłużony weekend związany z Bożym Ciałem - jedziemy na rowery w okolice Krakowa. Wszelkie foldery pokazują jak tam jest pięknie i ile możliwości na przejażdzki rowerowe. Żeby było ciekawej - jedziemy pod namiot ( bo taniej i nie możemy znaleźć noclegu).
No to akcja!
1. kupujemy stojak na rowery do auta - yyyy to nie jest takie proste- auto do mechanika, bo nie mamy haka - potem przegląd i załatwienie tablicy rejetracyjnej - wszystko w trzy dni - o kosztach nie wspomnę ..
2. jak po namiot to zakupy - bo mamy tylko namiot.
3. pakujemy się jak na miesiąc - no i wkońcu jedziemy.
Ja nie czuję się najlepiej już na początku - jakby alergia albo zapalenie zatok.. miesiączka spóźniała mi się już dobry tydzień - no ale to przecież nie pierwszy raz - nie ma co robić zamieszania. Zajeżdzamy na pole namiotowe - a tam pole bez drzew - a upał straszny.
No nic. Rozbijamy namiot i planujemy wycieczkę rowerową na następny dzień od rana.
OD RANA - nie mam siły ani humoru. Gorąco już od 7mej .. Nie pomaga śniadanie polowe - co sprawiało do tej pory dużą frajdę.... Trzeba się jednak zmobilizować. Dojeżdzamy autem do małej miejscowości z pięknym rynkiem ( nie pamiętam teraz nazwy ) , a stamtąd jakieś 20 km do miejscowości Ogrodzieniec, gdzie można zwiedzić wizytówkę Jury. Wcześniej jeździliśmy dużo rowerami. Uwielbiałam to. Ale tam stało się coś niezwykłego, dziwnego - nie podobało mi się ani troche!!!!
Zmęczona.. wyczerpana właściwie - każdy metr przejechany to dla mnie dramat. J. mnie nie poznaje - ale nie wkurza się na mnie tylko dziwnie mi się przygląda i próbuje motywować do dalszej drogi.
No jakimś cudem zajeżdzamy pod zamek ( do teraz nie chce patrzeć na fotografie stamtąd - wyglądam jak własny cień ) - no niby jest jak na folderach - ale mnie to nie bawi i nie cieszy.
Droga powrotna do auta to już kompletna klapa - niech mnie ktoś stąd zabierze ....
Nie pamiętam właściwie jak dojechałam do auta.
Po powrocie na pole namiotowe właściwie od razu podejmujemy decyzję o powrocie do domu. Podsumowując - tydzień przygotowań, prawie 400 km drogi w jedną stronę i właściwie 1 dzień pobytu. Nigdy wcześniej nie przydarzyło nam się takie zdołowanie czy niezadowolenie na wyjeździe..
Już w domu - śpię non stop praktycznie przez całą sobotę i niedzielę. Pamiętam duże wyczerpanie i brak apetytu.
Dziś myślę sobie, że CUDowny Wojtuś będzie silnym człowiekiem skoro tam wtedy przetrwał z nami taką wyprawę.
Ps. Jura Krakowsko - Częstochowska - oczywiście jest co zwiedzać - ale jeśli rowerami to trzeba być profesjonalnie przygotowanym - realnie wg. mnie to nie są trasy łatwe i przyjemne dla rodzin aby rekreacyjnie pojeździć.